27 września 2013

Biały Jeleń z otrębami - mydło, które myje, naturalnie...

W zasadzie cała recenzja mydełka została już zawarta w tytule, ale... Jest to pierwszy kosmetyk, który kupiłam pod wpływem pozytywnych recenzji specjalnie po to, żeby opisać i zrecenzować na blogu. Tak więc nijak nie mogę sobie odpuścić obszernego opisu.

Przed zakupem przeczytałam, że mydełko jest delikatne, idealne do cery trądzikowej i problemowej, nie przesusza skóry, zawiera naturalne otręby. No cud, miód i orzeszki. Znacie to, prawda?

Kostka mydła ma zwyczajny kształt kostki mydła. Zapewne, jak to mydło ma w zwyczaju, bardzo łatwo wyślizgiwałaby się z ręki mydlanym sposobem, ale naturalne otręby wytwarzają tarcie i umożliwiają silne i trwałe uchwycenie mydła. Na tym kończą się ich zalety, ponieważ niemiłosiernie drapią skórę. Jak dla mnie są zdecydowanie zbyt ostre, delikatną skórę twarzy można by nawet nimi poranić. Tak więc najpierw namydlałam dłonie, a następnie przy ich użyciu przenosiłam pianę na twarz.

Nie spotkałam się też nigdy z nawilżającym mydłem i to nie jest wyjątkiem. Owszem, zostawia po spłukaniu na skórze warstewkę, ale dla mnie nie oznacza to nawilżenia. Co więcej - dyskwalifikuje produkt, ponieważ nienawidzę warstewek wszelkiej maści, mam po nich wrażenie niedomytej i zapchanej skóry. Mydła zaczęła używać moja mama, ale nawet ona się poddała. A na tarkę do stóp jest zbyt słabe. Jakośtam je zmęczyłyśmy do końca, ale już zwyczajny, szary Biały Jeleń jest od niego lepszy. Przynajmniej nie drapie i myje chyba nawet lepiej od wersji z płatkami.


Skład

Sodium Tallowate{sól sodowa - mydło pochodzenia zwierzęcego}, Sodium Cocoate{sól sodowa - mydło na bazie oleju kokosowego}, Aqua{woda}, Glycerin{humektant, produkt uboczny produkcji mydła}, Triticum Vulgare {Wheat} Bran{otręby pszenne}, Parfum{kompozycja zapachowa}, Propylene Glycol{humektant}, Avena Sativa Kernel Extract{wyciąg z owsa}, Sodium Chloride{chlorek sodu - sól kuchenna}, Sodium Hydroxide{zasada sodowa}, Tetrasodium Etidronate{konserwant, najprawdopodobniej jest to Tetrasodium EDTA}, CI 77891{barwnik}

Widzieliście kiedyś analizę składu mydła? Ja widzę pierwszy raz. Jest to typowe, zwyczajne mydło, o zdecydowanie zasadowym pH. Nie wygląda mi na delikatne, po jego użyciu konieczne jest przetarcie skóry tonikiem. Zawiera zarówno kompozycję zapachową jak i barwnik, ale nie przypominam sobie jego zapachu, a barwę ma zwyczajną, beżową. Zawiera glikol propylenowy, który może dodatkowo podrażniać już podrażnioną skórę {na przykład podrapaną płatkami owsianymi}. Oczywiście zawiera płatki owsiane oraz ekstrakt z owsa, który akurat jest bardzo przyjemnym składnikiem.
 
Pozwolę sobie nie wystawiać mu oceny.
Cena: 6zł/kostka
{KWC}

Tego mydła nigdy więcej nie kupię, ale ogólnie firmę bardzo lubię i szanuję. Rzuciło mi się w oczy, że mają wersję z oczarem wirginijskim. Muszę się za nią rozejrzeć i zakupić, jak tylko moje mydelnicze zapasy zostaną uszczuplone.

Miałam Was uszczęśliwić również zestawieniem nowości kosmetycznych, ale zdecydowałam się na stworzenie z nich kolejnego przyjemnego i łatwego w tworzeniu posta. Zaplanowałam już kilka ciekawych, obszernych i przydatnych, ale jakoś nie mam siły na ich napisanie. Jesienne rozleniwienie? Chyba raczej całoroczne rozleniwienie. Też tak macie?

PS: No ok, to z oczarem to żel jest, ale inne ciekawe mydła też mają.

25 września 2013

Skarby, które czekają na odkrycie w naszych kuchniach + recenzja Isany Oil Care

Dziś idę na totalną łatwiznę. Ale proszę - bez żadnego linczu! Naprawdę napracowałam się, pisząc kiedyś ten artykuł, a nie wiem nawet, czy ktoś go przeczytał. Tak więc zapraszam Was - czytelniczki mojego bloga do przeczytania mojego artykułu opublikowanego jakiś czas temu na stronie female.pl


Napisałam o oliwie z oliwek, kawie, siemieniu lnianym i ogólnie o domowych maseczkach. Znajdziecie w nim moje ulubione, sprawdzone, domowe metody pielęgnacji. I to z wykorzystaniem produktów, które chyba każda z nas ma w swojej kuchni.

Drobna uwaga: W przypadku demakijażu spokojnie można pominąć olej rycynowy. Sama oliwa z oliwek sprawdza się świetnie. Zawsze masuję nią skórę, następnie dwukrotnie zmywam żelem do twarzy z SLeS, ta metoda jest dla mnie idealna i żaden inny olej nie działa tak dobrze.

Poza tym wciąż przygotowuję nowe zakładki, w których zbieram najciekawsze wpisy, jakie do tej pory opublikowałam. Znajdzie się tam również kilka zupełnie nowych uwag, które w zasadzie byłyby niezłymi tematami na nowe posty. Nie, żeby brakowało mi pomysłów, skądże! Lekko licząc, na opisanie czeka już około czterdziestu tematów. No i lekko zmodyfikowałam nagłówek. Widzicie różnicę? Chyba zaprowadzam jesienne porządki.


A jeżeli wciąż Wam mnie brakuje i chętnie przeczytałybyście coś jeszcze, to zapraszam do mojej włosowej siostry Blondregeneracji, która dziś opublikowała recenzję Isany Oil Care mojego autorstwa. Kochana, nawet zdjęcia nie mogłam Ci podkraść, bo nieodpowiedni rozmiar miało :D Naprawdę nie rozumiem, jak Wy możecie czytać to, co piszę. Ja nie dałam rady przebrnąć przez ten opis odżywki.

A to sobie pogadałam o niczym! Jak ja lubię takie wpisy. Chyba pora na założenie kolejnego bloga. Co Wy na to?

23 września 2013

Moje ulubione lakiery do paznokci kiedyś i dziś + trik, który warto wykorzystać przy piłowaniu

Długo zastanawiałam się nad tym, o czym dziś napisać. W zasadzie poniedziałki {w swojej głowie} ustanowiłam dniami offtopu, więc powinno to być coś lekkiego i przyjemnego. Już, już zabierałam się za pisanie o herbacie i o tym, jak parzę tę jedyną, idealną i moją ulubioną, kiedy do głowy przyszedł mi lepszy pomysł - paznokcie!

Piszę o nich niewiele, bo właściwie niewiele z nimi robię. Od czasu do czasu cośtam przytnę, przypiłuję mniej lub bardziej dokładnie. Maluję raczej rzadko, bo ciężko mi wybrać idealnie dopasowany do stylizacji dnia kolor {a musi pasować idealnie, inaczej nie wyjdę z domu}, a jeżeli już jakiś wybiorę, to zazwyczaj jest to ciemnoczerwony. Czasem jasnoczerwony, brudnoczerwony, brokatowoczerwony lub ceglastoczerwony. Mam też brudnoróżowoczerwony i błyszczący ciemnobrudnoróżowoczerwony. Zresztą - zaraz zobaczycie same.

To były moje ukochane lakiery w czasach, kiedy za szczyt klasy, stylu i oryginalności uważałam założenie zwykłego, granatowego t-shirtu i pomalowanie paznokci tym widocznym w środku zdjęcia, jasnozielonym lakierem. Kolory nadal uważam za śliczne, ale ciężko jest mi dobrać do nich coś odpowiedniego. Cieszę się, że zrobiłam im to zdjęcie, bo dzięki niemu zatęskniłam za kolorowymi paznokciami.

To takie zdjęcie poglądowe - jeżeli będziecie w okolicy Primarka, wchodźcie i kupujcie tam lakiery! Zazwyczaj mają śliczne kolory i są niezłej jakości. Te widoczne na zdjęciu mają dziwną konsystencję {czyżby były to lakiery żelowe?}, ale po zaschnięciu na paznokciach trzymają się ich zadziwiająco długo. I ta cena - dwa złote i pięćdziesiąt groszy za sztukę. Świetny jest również widoczny na pierwszym zdjęciu lakier claire's. Zapłaciłam za niego pięć złotych, jedna warstwa kryje idealnie, błyskawicznie schnie, trzyma się długo i zmywa się bez problemów. Znacie tą firmę? Można dorwać w "ludzkiej" cenie w Polsce?

Aktualnie ukochany zestaw. Ten Bell z tyłu i Sephora {3,90 na wyprzedaży} z przodu są znacznie ciemniejsze, niż na zdjęciu, a Essence bardziej ceglasty. Och, czerwień pasuje do wszystkiego i jest dobra na każdą okazję - co tu więcej mówić?

To zaledwie niewielka część mojej kolekcji. Jeżeli wyrazicie ochotę zobaczenia reszty oraz słoczy co ciekawszych lakierów, to postaram się zamieścić taki wpis w  najbliższej przyszłości.
 
To tylko poglądowe zdjęcie moich paznokci, nie bierzcie ich sobie za przykład. Są opiłowane maksymalnie, za jakiś tydzień odrosną, poprawię je nieco, pomaluję na czerwono i będą idealne.

Ach, obiecany trik! Zawsze piłuję płytkę po bokach. Dzięki temu paznokcie uzyskują ładny, smukły kształt i nie przypominają "łopat", których wprost nie znoszę. A dzięki takim paznokciom palce wyglądają na dłuższe, dłonie na smuklejsze i szczuplejsze. Same plusy! Zaczynam piłowanie od boków, następnie spłaszczam je u góry i wykańczam tak, żeby nie były zbyt ostrre. Zawsze noszę takie paznokcie i nie wyobrażam sobie nadania im jakiegokolwiek innego kształtu.

Dbacie jakoś szczególnie o swoje paznokcie? Jakie kolory i kształty są Waszymi ulubionymi? I co sądzicie o żelowych tipsach?

20 września 2013

Odwiedziłam dermatologa

Wydaje mi się, czy posty traktujące o wizytach u lekarzy są dla Was interesujące? Jakoś tak lubimy się leczyć i czytać o chorobach i lekarzach. Pisałam o tym, że wybieram się do dermatologa, więc teraz wypadałoby napisać, czego się dowiedziałam. Mimo że nie dowiedziałam się niczego. Skąd my to znamy, prawda?


Jak już zapewne część z Was wie, od dość dawna gubię dość spore ilości włosów. Do tego zmagam się z trądzikiem, a skóra ostatnio przechodziła kryzys. Nie wytrzymałam, zapisałam się do lekarza. Już wcześniej sporo czytałam o moich problemach, przyczynach, sposobach leczenia i tak dalej. Przed wizytą przygotowałam sobie kilka pytań, wiedziałam też, jakich leków chciałabym używać. Taki wyjątkowo wredny, wyedukowany na Internecie pacjent ze mnie. Na szczęście udało mi się nie wyrecytować formułki "Choruję na to, to i to, używam tego, tego i tego, proszę mi przepisać to, to i to oraz zlecić badania na tamto.". Powstrzymałam się, ale chyba tego żałuję.

Pani doktor przyjrzała mi się krytycznym okiem zza biurka {nie wiem, jakim cudem cokolwiek dostrzegła z takiej odległości} i zapytała o moje problemy, mimo że o wszystkim opowiedziałam już wchodząc. Stwierdziła, że przyczyna wypadania to może tylko zwykła anemia, zaleciła wykonanie morfologii i łykanie Revalidu. A mówiłam, że to długotrwałe i że brałam hormony i retinoidy.

Przypomniałam o trądziku, zwróciłam uwagę na  moją kartę pacjenta z "opisem leczenia Izotekiem" {karta kiedyś przypadkowo wpadła mi w łapki, moja poprzednia dermatolożka to przypadek na osobny post}. Pani z kolei zwróciła uwagę na to, że to sprzed ponad dwóch lat. Potwierdziłam, powiedziałam, że miałam przez ten czas awersję {fajne słowo, nieprawdaż?}do dermatologów, ale w końcu i tak zdecydowałam się na przyjście. Pacjentka marnotrawna? Nie, leki tylko na receptę, darmowe badania na skierowania. Pani doktor musiała zwrócić uwagę na to, że wpisy na karcie robiła druga dermatolożka przyjmująca w tej przychodni i wyszło na to, że przyszłam do niej celowo. I dokładnie tak było. Wracając do tematu - zostałam zapytana o to, czego używam, ale niestety wysłuchana już nie zostałam. Wyszłam szczęśliwa z receptą na Epiduo i nakazem zgłoszenia się za miesiąc, najbliższy wolny termin - czwarty listopada.

Skierowanie na morfologię dostałam od przemiłej lekarki rodzinnej{cos pozmieniali, dermatolog nie może wypisać skierowania}. Mam się do niej zgłosić z wynikami, więc przy okazji popytam co i jak z badaniami hormonalnymi i chyba mimo wszystko wybiorę się na konsultację prywatną.

A właśnie - Epiduo działa tak świetnie, jak tego oczekiwałam. A po pięciu dniach łykania Revalidu i codziennego pryskania Seboradinem {jego zakup to był impuls - zobaczyłam w aptece i tym razem w końcu go kupiłam} babyhair nagle śmignęły. A wcześniej nie rosły w ogóle! Szkoda tylko, że włosy wypadają tak, jak wypadały. Ale daję im jeszcze trochę czasu. Łykacie Revalid? Ile za niego płacicie? Chcecie poczytać o moich dermatologowych przygodach?

Ogłoszenia parafialne: Dziś rano były jeszcze dwa wolne miejsca na spotkanie blogerek w Częstochowie, szesnastego listopada. Kto chętny? Więcej informacji tutaj: http://margaritess.blogspot.com/2013/09/kolejne-spotkanie-blogerek-urodowo.html

18 września 2013

Szampon Catzy - całkiem niezły, całkiem niedrogi, całkiem z apteki

Zastanawiałam się, jak w ogóle nazwać ten szampon. Doszłam do wniosku, że jest to Catzy Healing Herbal, ziołowy szampon przeciwłupieżowy do włosów przetłuszczających się. Łupieżu nie mam i nigdy nie miałam. Więc skąd taki szampon? Podstawowa "czerwona" wersja jest ulubionym kosmetykiem mojej mamy, jakiś czas temu dostałam od niej tą "zieloną" i muszę przyznać, że jest niezła.

Postanowiłam napisać o tym szamponie głównie dlatego, że bardzo lubi go moja skóra głowy, a to nie zdarza się często. Dobrze ją oczyszcza, ale nie jest zbyt mocny. Co prawda nie używam go na co dzień, ale w połączeniu z delikatniejszymi szamponami jest ideałem. Sięgam po niego zawsze wtedy, kiedy skóra zaczyna się szybciej przetłuszczać i ewidentnie potrzebuje czegoś silniejszego od Olssona. Tak raz, dwa razy w ciągu dwóch tygodni. Na włosach może nie sprawia jakichś niezwykłych cudów, ale ich nie plącze i nie szkodzi im w żaden widoczny sposób.

Jest bardzo gęsty i nieźle się pieni, to przekłada się na wydajność. Opakowanie jest wygodne, łatwo wydobyć z niego odpowiednią ilość produktu. Ma fajny, miętowy kolor i delikatny zapach, który nie kojarzy mi się z niczym innym. No i nie jest drogi. W mojej aptece kosztuje około trzynastu złotych.

Skład
 
Aqua{woda}, Sodium Laureth Sulfate{silny detergent}, Cocamide DEA{substancja pianotwórcza, również odbudowująca warstwę tłuszczową}, Zinc Pyrithione {pirytionian cynku - substancja o działaniu przeciwłupieżowym}, Propylene Glycol{humektant}, Betula Alba Bark Extract{wyciąg z brzozy}, Rosmarinus Officinalis Extrakt{wyciąg z rozmarynu}, Chamomilla Recutita Extract{wyciąg z rumianku}, Urtica Dioca Extract{wyciąg z pokrzywy}, Alcohol{raczej jest go tutaj naprawdę niewiele}, Parfum{kompozycja zapachowa}, CI42080{barwnik}, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone{konserwanty}

Jak to się mawia: "skład bardzo ładny". Jest SLeS, ale ma niezłe towarzystwo, nie dodano nawet soli kuchennej w celu wzmocnienia pienienia, nie ma innych detergentów. Mamy za to {tak wnioskuję z opisu} dość przyjazną substancję wspomagającą detergent, substancję nawilżającą, substancję o działaniu przeciwłupieżowym {pirytionian cynku} i sporo ekstraktów. Alkohol znajduje się przy końcu składu, więc to jedynie śladowe ilości. Wróżę mu tutaj status konserwantu.

Moja ocena: 5
Stosunek jakości do ceny: 6 {Niektórzy twierdzą nawet, że pomógł im w walce z łupieżem. Ale ja nic nie wiem, to jeden z niewielu problemów skórnych, z którymi jeszcze nie miałam do czynienia.}
Cena: 13-17 złotych
Tyłka nie urywa, ale nawet go lubię.

Właśnie przeczytałam, że pirytionian cynku może opóźniać odrastanie włosów i wydłużać naturalny cykl życia włosa. Nie wiem, jak odnieść się do tej opinii, ale doszłam do wniosku, że używam szamponu zbyt rzadko, żeby powiązać z nim moje wypadanie włosów, tym bardziej, że nie używałam go w momencie, kiedy zaczęły wypadać. Spotkałyście się kiedyś z takimi informacjami na temat szamponów przeciwłupieżowych lub tego konkretnego związku? Znacie ten szampon? Podobno jest dość popularny!

16 września 2013

Piąta aktualizacja włosowa

Jakiś czas temu stwierdziłam, że regularne publikowanie aktualizacji w moim przypadku nie ma sensu. Stan moich włosów nie zmieniał się, jedynie ciągle, stopniowo ich ubywało. Ciągle jest ich coraz mniej, ale wyglądają coraz lepiej. Nawet końcówki nie zawsze się puszą, chyba w końcu udało mi się dobrać odpowiednie kosmetyki.

Moim problemem nadal jest nasilone wypadanie. Zmniejszyło się nieco po odstawieniu Joanny Rzepy, biostymina nie pomogła w jakiś widoczny sposób. Chwilowo udaje mi się je utrzymywać na znośnym poziomie dzięki wcieraniu... rozpuszczonej zawartości kapsułek Skrzypu Optima. Idę dzisiaj do dermatologa, mam nadzieję, że wyjaśni mi cokolwiek, a resztę powiedzą badania. O dziwo nieco zmniejszyło się przetłuszczanie. Czasem bez żadnych specjalnych zabiegów typu peeling cukrowy lub płukanie mydlnicą są świeże przez dwa dni! Ale i tak nie wyszłabym do ludzi z nieumytymi włosami. Źle bym się czuła.


Co do pielęgnacji i dbania o stan wizualny... Kosmetyki, których używam, w miarę na bieżąco aktualizuję w zakładce "moja pielęgnacja". Zastanawiałam się nad postem z krótkimi recenzjami, ale uświadomiłam sobie, że wszystkie już zrecenzowałam lub napiszę o nich w najbliższym czasie, tak więc teraz tylko o nich wspomnę.

Myję włosy codziennie lub co dwa dni, używam szamponu Olsson Sensitive, odlewki odbudowującej Eubiony, czasem ziołowego szamponu przeciwłupieżowego Catzy {tego zielonego, do przetłuszczających się}. Raz, dwa razy w tygodniu pod czepek nakładam maskę Biovax do włosów wypadających, czasem odżywki Oleo Repair, na co dzień odżywki Isana Oil Care {jest świetna, jej recenzja mojego autorstwa wkrótce ukaże się u Blondregeneracji}. Po każdym myciu zabezpieczam końce silikonowym serum Biovax lub Green Pharmacy. Kilka razy w tygodniu olejuję {a właściwie zgodnie z moją nomenklaturą - kremolejuję) je moim serum w sprayu. Rozczesuję plastikowym grzebieniem z szeroko rozstawionymi zębami, suszę bardzo rzadko, częściej prostuję {trzy razy w ciągu dwóch miesięcy, dwa razy pod rząd, na dwa dni przed zrobieniem zdjęcia - o dziwo nieszczególnie odbiło się to na stanie włosów, chociaż końce wyglądają gorzej, niż zwykle}. Układają się same, tak jak chcą. Zawsze pozostawiam im wolną rękę.


Nie czepiajcie się cieniowania. Na włosowych zdjęciach wygląda średnio, ale na żywo nie wyobrażam sobie siebie we włosach ściętych na równo. No i dodaje im to objętości, inaczej wyglądałabym na łysą. Urosły? Może minimalnie. Na razie nie mam zamiaru ich podcinać, nie wyglądają aż tak źle. I nawet w dotyku sprawiają wrażenie gładszych. Na zdjęciu odstaje sporo włosów. Myślicie, że one są połamane?

Ogłoszenia parafialne: Już na moim Facebooku i w komentarzach informowałam o kolejnym organizowanym przez Paulinę spotkaniu. Zgłaszajcie się, macie czas do osiemnastego września!

14 września 2013

Skąd się biorą zaskórniki? {i jak się ich pozbyć}

Zaskórniki to mój największy wróg. Serio, nienawidzę ich bardziej niż jakiegokolwiek innego problemu skórnego, a wierzcie mi, że mam ich sporo. Uczucie jakim je darzę skłoniło mnie do poszukania informacji na ich temat. W końcu swojego wroga najpierw trzeba dobrze poznać, a później pokonać. Podstępem, cierpliwością - jak tylko się da.

Uwaga - w poście zawarte są wnioski wyciągnięte na podstawie lektury Internetu. ^^



Czym są i skąd się biorą?

Doszłam do wniosku, że to dzieje się tak: nasza skóra ma naturalne pory. Niewidoczne gołym okiem otworki, przez które oddycha i kontaktuje się z otoczeniem. Musi je mieć. I to właśnie te pory ulegają zapychaniu. Najczęściej składnikami kosmetyków oraz martwym, niezłuszczonym i przesuszonym naskórkiem. W przypadku trądziku może to być również keratyna (osławiona "nadmierna keratynizacja" uznawana za przyczynę trądziku). 

Zaskórniki otwarte i zamknięte 

Zaskórniki zamknięte powstają w zamknięcia ujścia gruczołu przez komórki warstwy rogowej naskórka. Są barwy białej, drobne, widoczne po naciągnięciu skóry. 

Zaskórniki otwarte powstają w następstwie zastoju łoju i nadkażenia {głównie bakteriami Propionibacterium acnes, czyli tymi od trądziku}. Wydobywa się z nich masa łojowo-rogowa, która utleniając się nadaje wykwitowi ciemny kolor. Zaskórniki otwarte mogą przekształcić się w wykwity grudkowo-krostkowe lub torbiele ropne. 

Wikipedia "Zaskórnik"

To proste. Te czarne kropki są na wierzchu i mają kontakt z powietrzem, są więc otwarte. Te białe grudki {ale prawdopodobnie nie wszystkie grudki} siedzą pod skórą, więc są zamknięte. 

Zaskórniki a trądzik 

Czułam, że trądzik ma bardzo dużo wspólnego z zaskórnikami. I okazuje się, że to prawda. Wygląda na to, że to właśnie w miejsce zaskórników tworzą się wszelkiego rodzaju grudki, wypryski i inne zmiany skórne. 

Jak zwalczać? 

Udało mi się pozbyć części moich zaskórników i znacznie zmniejszyć resztę przy regularnym stosowaniu Savon Noir oraz maseczki z glinką {Best} oraz po odstawieniu wszystkich zapychających mnie kosmetyków, używaniu tylko podkładu mineralnego i bardzo dokładnym oczyszczaniu skóry. Zawsze pamiętałam też o toniku i odpowiednim nawilżeniu skóry po umyciu jej. Ale wystarczyła jedna wpadka, jedno użycie nieodpowiedniego kosmetyku i zaskórniki wracają na swoje miejsce. Tak więc trzymam się sprawdzonej pielęgnacji {etap - cierpliwość}, ale mam zamiar dołączyć do niej retinoid - adapalen {leczę trądzik, więc nie tylko w celu pozbycia się kilku zaskórników z nosa, oj nie}. Retinoidy zewnętrzne oraz kosmetyki z kwasami złuszczają skórę, pomagają ją oczyścić i "odetkać" zaskórniki, więc to na nich może się opierać walka z nimi {drugi etap}, ale odpowiednia pielęgnacja jest niezbędna. 

Uwaga na kosmetyki antyzaskórnikowe

 Żele do mycia przeciw zaskórnikom są zazwyczaj bardzo, bardzo mocne i nie mają absolutnie żadnych składników nawilżających. A toniki opierają się na alkoholu denaturowanym. Taki żel wysuszy skórę, tonik jeszcze bardziej, a martwy naskórek zapycha. Jeżeli jeszcze po tym użyjemy jakiegoś kremu na przykład matującego i nałożymy podkład z drogerii, to tragedia. Nie twierdzę, że u Was taki zestaw się nie sprawdzi, ale dla mojej skóry jest to morderstwo. Przyznajcie się - która z Was używa takich kosmetyków przy tłustej lub mieszanej skórze i nie ma zaskórników i problemów z przesuszoną skórą?

No to jak jest z tymi zaskórnikami? Opowiedzcie o swoich poglądach na ten temat. Sądzicie, że napisałam o wszystkim, czy pominęłam coś, o czym w takim poście warto byłoby wspomnieć?

9 września 2013

Kremolejowanie włosów? Czego te blogerki nie wymyślą...

Na pomysł połączenia kremów i olejów wpadłam już jakieś pół roku temu, ale dopiero teraz przyszło mi do głowy opisanie go. Co by tu jeszcze powiedzieć we wstępie... Połączenie kremu z olejem wydaje mi się być taką bardzo mocną odżywką lub maską. Myślę, że świetnie sprawdzi się na suchych, zniszczonych i wysokoporowatych włosach. A po co to wszystko? Sam olej niewiele daje moim włosom, a sam krem totalnie się na nich nie sprawdza.


Jaki krem?

Wybieram te o jak najbardziej naturalnym składzie, z dużą ilością olejów. Oprócz nich w składach moich kremów znajdują się inne emolienty oraz humektanty - takie, jak w typowych odżywkach {cetearyl alcohol, gliceryna, mocznik, karbomer}. Używam Isany z mocznikiem, ale wersji do ciała oraz kremu HIPP. Zawsze unikam polyquaterniów, w tym przypadku również silikonów - używam ich tylko po  myciu - w celu zabezpieczenia końcówek lub celowego, chwilowego dopiększenia włosów.

Krem jako odżywka bez spłukiwania

Kiedy podczas wysychania włosów widzę, że są jakieś takie spuszone i bez życia, wsmarowuję w nie od połowy długości krem dla dzieci HIPP w ilości odpowiadającej ziarnku grochu lub mniejszej. Zdarza mi się też wsmarowywać krem w całkiem suche włosy, ale efekt jest nieco słabszy.

Kremolejowanie

Mieszam krem i olej, wsmarowuję w rozczesane włosy, zazwyczaj zostawiam na noc. Wydaje mi się, że zmycie takiej mieszanki jest nieco łatwiejsze, niż zmycie samego oleju. Możemy też wymieszać olej z odżywką {proporcje 1:3} i nałożyć na jakiś czas, przed myciem. To pomysł mojej włosowej siostry - Blondregeneracji.

Olejowanie na krem

O tym sposobie przeczytałam już dawno temu na blogu Aladrieli. Niestety - totalnie się u mnie nie sprawdził. Włosy po umyciu były sztywniejsze i bardziej suche, niż zazwyczaj. Alternatywa dla olejowania na odżywkę.

Spray do olejowania

Sam pomysł z pryskaniem włosów pochodzi oczywiście od Anwen. Ja swój spray wykonałam tak: dokładnie wymieszałam łyżkę odżywki, łyżkę kremów oraz dwie łyżki oleju. Następnie dodałam nieco wody z płatków owsianych{proteiny}, mieszałam do czasu dokładnego rozpuszczenia się wszystkich składników i uzyskania płynnej konsystencji. Wlałam tą maź do butelki z atomizerem i uzupełniłam wodą owsianą, pozostawiając nieco wolnego miejsca, dzięki czemu możliwe jest wstrząsanie przed użyciem. Kremy i odżywka nieco emulgują olej, a konserwanty wydłużają trwałość mieszanki. Załóżmy, że będą to dwa tygodnie.

Maska ze wszystkim

Kremy i olej mogą być świetnymi dodatkami do maski nakładanej przed myciem, chociaż w tym przypadku omijałabym skórę. Kiedyś przypadkowo odkryłam też "nowy sposób olejowania". Zmieszałam wszystko, co przyszło mi do głowy: odżywkę, maskę, miód, kwaśną śmietanę, kremy i oleje i wsmarowałam we włosy po myciu tak, jak normalną odżywkę. Za jakiś czas spłukałam i pozostawiłam do wyschnięcia. Oczywiście włosy w tym stanie uniemożliwiają pokazywanie się publicznie. Ale po umyciu następnego dnia wyglądały wyjątkowo dobrze. Aczkolwiek czasochłonność tej metody powoduje, że taką kombinację wypróbowałam zaledwie dwa razy w życiu.

Haczyk

Tak jak mówiłam na początku, jest to ekstremalna wersja pielęgnacji. Włosy są silnie nawilżane, możemy doprowadzić nawet do przenawilżenia, więc przydają się proteiny. Odważyłam się nawet na dodanie do maski żelatyny i zamiast zwyczajowego suchego puchu po wysuszeniu na mojej głowie znajdowały się całkiem ładne, zdrowe włosy.

Kombinatorstwo? Pewnie tak, ale spray jest wyjątkowo skuteczny i wygodny w użyciu, a kremolejowanie jest równie wygodne, jak zwykłe olejowanie. Przy tym chyba udało mi się wymyślić nowe słowo związane z olejowaniem. Bo przecież mogłabym zatytułować post "kremy w pielęgnacji włosów". Ale to nudne i oklepane. A takie "kremolejowanie"? Chwytliwe, przyznajcie. Która z Was łączy oleje i kremy? Jak wrażenia?

6 września 2013

Olsson Sensitive Shampoo - z SLeS, a nawilża!

Zestaw produktów Olssona - szampon i lakier do włosów - dostałam podczas spotkania w Katowicach i nie ukrywam, że w innym przypadku najprawdopodobniej bym ich nie wypróbowała. Rzadko czytuję o kosmetycznych nowościach, jeszcze rzadziej zdarza mi się je kupować

Na jakiś czas przed spotkaniem skończył mi się ulubiony, delikatny szampon do włosów, a nowozakupiony okazał się być totalnym niewypałem. Tak więc ucieszyłam się niezmiernie, kiedy zobaczyłam, że ktoś wręcza mi biało-błękitną tubę z wyraźnym napisem "Sensitive Shampoo". I tym większe było moje rozczarowanie, gdy na drugim miejscu składu zobaczyłam detergent SLeS. A już największe spotkało mnie zaskoczenie, kiedy po pierwszym użyciu szampon okazał się być naprawdę delikatnym i nawilżającym specyfikiem.

No więc tak. Szampon jest niesamowicie rzadki, ma nietypową konsystencję. Z tuby wprost się wylewa, a jest tak wydajny, że nie sposób użyć dużej jego ilości na jedno mycie. No po prostu się nie da. Przelałam do butelki z pompką. Nie wiem do końca, jak go opisać. Kojarzy mi się z żelem lnianym, ale jest mniej zwarty i miliard razy bardziej śliski. Objętość równa jednej łyżeczce zapewne wystarczyłaby do dwukrotnego umycia włosów.

Zaskoczyło mnie to, że jakimś cudem przedarł się pomiędzy moimi włosami i udało mi się nim dokładnie umyć skórę głowy. A to się praktycznie nie zdarza, zawsze mam problem z dotarciem do niej i wymasowaniem. Również między włosami ładnie się rozprzestrzenił i dobrze oczyścił. Przy tym po spłukaniu były gładkie. Jest idealny do wykonywania peelingu cukrowego. Cukier nie rozpuszcza się tak szybko, jak w przypadku używania innych szamponów, łatwiej jest wymasować skórę i... nawet po użyciu maski moje włosy nie są aż tak nawilżone, jak po tym zabiegu.

A najważniejsze jest to, że skóra po jego użyciu mnie nie swędzi. Zazwyczaj już na drugi dzień po umyciu zaczynam ją czuć, ona zaczyna się przetłuszczać i domaga się umycia. A tutaj - nic.

Skład

Aqua{woda}, Sodium Laureth Sulfate{SLeS - silny detergent}, Glycerin{gliceryna - humektant},  Sodium Cocoamphoacetate{łagodny detergent, nadaje włosom połysk i wygładza, łagodzi działanie SLeS}, Sodium Chloride{chlorek sodu - sól kuchenna - wzmacnia pienienie się, Disodium Laureth Sulfosuccinate{bardzo łagodny detergent}, Hydroxypropyl Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride{antystatyk, kondycjoner}, Zinc Coceth Sulfate{detergent o działaniu antybakteryjnym i przeciwłupieżowym}, Panthenol{substancja o działaniu łągodzącym}, Aloe Barbadensis Leaf Juice Powder{puder z liści aloesu}, Citric Acid{kwas cytrynowy - regulator pH}, Phenoxyethanol{konserwant}, Sodium Benzoate{benzoesan sodu - konserwant}

Uwielbiam tłumaczyć składy. Za każdym razem okazuje się, że to, co zaobserwowałam przy używaniu kosmetyku znajduje swoje potwierdzenie w składnikach użytych do jego produkcji. Zadziwiające, prawda? 

Skład tego szamponu jest świetny. Wyjaśniło się, dlaczego w rzeczywistości jest w miarę łagodny i w dodatku nie wysusza włosów, a wręcz im służy. Użyto kondycjoneru, ale nie zauważyłam, żeby nabudowywał się na włosach tak jak pegi lub polyquaternia, których szczególnie nienawidzę, a kosmetyki z nimi w składzie omijam szerokim łukiem. Właściwie to mogę być pewna, że włosów nie obkleja, bo moja skóra zarejestrowałaby to błyskawicznie i zareagowała przetłuszczaniem się. No nie ma się do czego przyczepić. Oczyszcza porządnie, ma nawet działanie antybakteryjne, jednocześnie nie podrażnia i nie wysusza. Ideał.

Moja ocena: 6
Stosunek jakości do ceny: 5
Cena: 49zł/ 325ml {wystarczy na długo}
Niestety, jestem tylko biedną studentką. Ale to jest hit, a cena adekwatna do jakości.

Zapewne rozważyłabym wydanie tych pięćdziesięciu złotych na nową tubę szamponu, gdy ta będąca obecnie w moim posiadaniu już się skończy. Ale zdarzyło się tak, że Angel udostępniła mi odlewkę szamponu Eubiony. Oba produkty mają swoje plusy dodatnie i plusy ujemne. Eubiona nie daje takiego poślizgu i minimalnie trudniej jest mi dokładnie umyć nią skórę, ma delikatniejsze detergenty, ale jest jeszcze wydajniejsza, a w konsekwencji - jej cena jest niższa. Poza tym czuję, że moja skóra minimalnie bardziej skłania się w jej stronę, a zapas szamponów oczyszczających mam i zużyć muszę {oj muszę, niedługo przedstawię Wam moją kolekcję}.

4 września 2013

Blogerki tym razem w Sosnowcu...

To było niezaprzeczalnie najlepsze spotkanie blogerek, w jakim było mi dane wziąć udział. Już kilka dni po ogłoszeniu spotkania odezwała się do mnie jakaś Dominika, która mieszka w okolicy i nie zna Sosnowca. Ja też nie znam, ale razem zawsze raźniej. Ustaliłyśmy więc, że spotkamy się w pociągu. Jakoś tak nie zastanawiałam się nad tym, kim jest Dominika. Ale okazało się, że ona obawiała się spotkania ze mną. Właściwie to jej się nie dziwię.


Udało nam się wysiąść na odpowiedniej stacji, a nawet dotrzeć do miejsca, z którego było widać szyld restauracji. Znajdowała się po drugiej stronie ulicy, a przejścia dla pieszych w zasięgu wzroku nie było. Obok nas stała inna dziewczyna, która też nie wiedziała, dokąd iść. "Ona też na spotkanie." - pomyślałam. Odwróciła się, podeszła do nas i zapytała, czy my też na spotkanie blogerek. No też. Dalej powędrowałyśmy razem. Od dworca do owej Restauracji jest może ze trzy minuty drogi, więcej czasu zajęło nam rozgryzienie tego, jak przejść przez ulicę.


Przy wchodzeniu do wnętrza Pubu miło zaskoczył mnie przedsionek i drewniane drzwi. Kocham przedsionki i drewniane drzwi. Natomiast po wejściu okazało się, że przedsionek jest udawany, a we mnie uderzył wszechobecny fiolet. Nienawidzę fioletu. Później dostrzegłyśmy uśmiechnięte blogerki i zaczął się ten cały spotkaniowy rozgardiasz i śmiechy.


Zasiadłyśmy przy stole, zamówiłyśmy prawie mrożone kawy, przybyła nawet Pani reprezentująca markę SkinCode, a my wciąż czekałyśmy na spóźnioną Martę. Przy okazji zaobserwowałyśmy, że w lokalu odbywa się jeszcze jedna impreza. Stypa, niestety.


Zgodnie z programem nastąpiło:
- przedstawienie marki Skincode {są ze Szwajcarii i mają profesjonalne kosmetyki; ostrożniejsza po niedawnej wpadce z pewnym produktem nałożyłam ich krem tylko na fragment skóry, który na szczęście nadal żyje i ma się dobrze}
- przedstawienie marki Oriflame {oj, dużo mam o nich do powiedzenia, ale na razie mi nie wolno} i wykonanie makijażu przez konsultantkę
- ponowna nauka kręcenia włosów na chustę z Cholerą {na całe szczęście, bo metoda świetna, a ja już zdążyłam o niej zapomnieć}
- tworzenie własnych, naturalnych toników {z materiałów udostępnionych przez Ecospa}
- wielka kosmetyczna wymiana i rozdawanie niepotrzebnych rzeczy oraz wręczanie prezentów
- kasiowy wykład na temat kupowania szpilek {wiedza cenna, a muszę przyznać, że już przywykłam do utrzymywania równowagi w niewygodnych lub zbyt dużych butach, jeżdżenia na maturę autostopem oraz potykania się na studniówkach - nigdy więcej takich sytuacji!}


Po dwudziestej uciekłyśmy z Dominiką w poszukiwaniu pociągu i biletu. Po drodze na dworzec pewien pijany Pan przesłał nam pocałunek, na szczęście w powietrzu. Później dołączyła do nas Justyna. Po pewnych perypetiach z zakupem biletu siedziałyśmy w typowym nocnym pociągu, razem z ludźmi wracającymi z imprezy i rozlanym piwem. Okazało się, że my trzy mamy ze sobą wiele wspólnego. Łączy nas trądzik, włosomaniactwo i lekkie szaleństwo. Dowiedziałam się też, że patrząc po blogu, sprawiam wrażenie "takiej zołzy". Zostałyśmy skomplementowane przez nieco trzeźwiejszego chłopaka. Doszłam też do wniosku, że chciałabym, żeby ktoś mnie tak "bardzo, bardzo, bardzo kochał", jak kogoś bardzo, bardzo, bardzo kocha inny chłopak z tegoż nocnego pociągu.


Dziewczyny wysiadły, drzwi przestały działać, impreza kilka metrów dalej rozkręciła się na dobre. Na dwie stacje przed moją docelową pociąg zamigotał na czerwono i zgasł na dobre. Rozległy się owacje, ja uciekłam na przód pociągu w poszukiwaniu towarzystwa konduktorów. Zapytałam przy okazji, jak długo będziemy czekać i na co. Okazało się, że trzeba tylko zresetować komputer. Dobrze, że pociąg nie działa pod Windowsem i nie trzeba było go reinstallować. Do domu dotarłam na kilka minut przed dziesiątą, mama powitała mnie pytaniem "Kiedy następne spotkanie?". Tak więc dziewczyny, teraz pytam ja: Kiedy następne takie spotkanie?

Szczególne podziękowania dla organizatorek: Pauliny i Alicji. Dziewczynom niesamowicie zależało na tym, żeby wszystko się udało. Było po nich widać, jak się denerwują! Było świetnie. Udało się!
You did it!
Dziękujemy.

2 września 2013

Domowa maseczka przed wielkim wyjściem

Nie mam pojęcia, który to już post traktujący o płatkach owsianych. Piszę o nich praktyczne zawsze wtedy, kiedy sobie o nich przypominam i do nich wracam. Ale za każdym razem znajduje się ktoś, kto maseczki owsianej nie próbował, więc to to pisanie chyba ma jakiś sens.

Dzisiaj skupię się na składnikach, które pomogą nam uzyskać efekt gładkiej, napiętej skóry. Właśnie taką chciałybyśmy mieć, szczególnie wtedy, gdy gdzieś wychodzimy. Ale i na co dzień. A mojej twarzy nic nie nawilża tak genialnie, jak właśnie płatki owsiane. "Śluz", który wytwarzają przy gotowaniu potrafi wygładzić nawet moje osiemnastoipółletnie zmarszczki pod oczami.

Płatki zawsze gotuję, najbardziej lubię właśnie ten wydzielany przez nie śluz. Tym razem dodałam do nich ampułkę Biostyminy. Świetnie sprawdziłyby się również inne nawilżające produkty oraz substancje zawierające witaminę C lub B3, All-in-one z ZSK, ekstrakty. Już planuję wykonanie maseczki z Biostyminą, ekstraktem z młodej pszenicy, dodam też jakiegoś olejku.

Ogólnie rzecz biorąc - płatki owsiane są świetną maseczką same w sobie, ale są również idealną bazą do maseczkowych eksperymentów.

A jeżeli nie zaopatrujemy się hurtowo na ZSK i w aptekach, zawsze pozostaje nam moja ukochana, tradycyjna wersja maseczki - płatki owsiane {mogą być ugotowane na mleku}, naturalny miód, ulubiony olej. Możemy dodać również mąki ziemniaczanej - dla jej działania lub dla zagęszczenia byt rzadkiej maseczki.

Tak, jestem psychofanką płatków owsianych i zachęcam każdego, aby sprawdził ich działanie na własnej skórze.